She's a loudmouth, a liar, and a tramp. Ponieważ ona jest loudmouth, kłamca i włóczęga. Because she's a loudmouth, a liar, and a tramp. Register Connect. Display more examples. włóczęga 314. włóczęgą 139. Voice and photo. Translations in context of "wlóczega" in Polish-English from Reverso Context: włóczęga, włóczęgą. Praca: Bez wychodzenia z domu w Ustroniu. 127.000+ aktualnych ofert pracy. Pełny etat, praca tymczasowa, niepełny etat. Konkurencyjne wynagrodzenie. Informacja o pracodawcach. Szybko & bezpłatnie. Zacznij nową karierę już teraz! łazik z przodem od golfa. ★★★. wjanek. ? adwersarz rejenta. Lista rozwiązań dla określenia łazik, włóczęga z krzyżówki. B - Nie ma sukcesów bez ciężkiej pracy. C - Idę na spacer, aby odetchnąć świeżym powietrzem. D - Łukasz, Michał i Marek grają w piłkę. 4. Wskaż orzeczenie w zdaniu: Jutro kupię sobie sukienkę. A - jutro B - kupię C - sobie D - sukienkę 5. Które zdanie nie zawiera orzeczenia imiennego? A - Krysia będzie pierwsza. . 83-7298-670-3 Autor: Koja, Kathe Dostępność: Brak Ilość:szt. 19,90 zł UWAGA! KSIĄŻKA POSIADA DROBNE ZAGIĘCIE LUB RYSY! "To suka, przepiękny mieszaniec collie z brudną biało-złotą sierścią. Kuli się cichutko w ostatniej klatce wzdłuż przejścia i przygląda się w ciszy otoczeniu, ale starczy, bym podeszła bliżej, a wpada w szał. Gryzie kraty, własne ciało, wszystko, czego może sięgnąć i nie przestaje, póki się nie cofnę. Jej warczenie jest głuche i potężne, przypomina wręcz odgłos darcia metalu. Nie zadzieraj ze mną, zdaje się mówić. Może i jestem wewnątrz klatki, ale wciąż potrafię ugryźć." Rachel pracuje jako wolontariuszka w schronisku dla psów. Jej obowiązki sprawiają jej mnóstwo przyjemności, zwłaszcza, gdy poznaje bezdomną, zdziczałą sukę collie, którą nazywa Grrl. Mają ze sobą wiele wspólnego - obie są dzikie i osamotnione w tym świecie. Gdy nauczycielka angielskiego zachęca Rachel do napisania opowiadania na temat psa, dziewczyna naraz znajduje kolejne ujście dla swego cierpienia i frustracji. Pisanie o Grrl jest łatwym trudniejsze okazuje się uczenie psa zaufania do ludzi. Gdy Griffin, nowy chłopak w szkole, obmyśla plan zabrania Grrl do domu, Rachel nagle odkrywa, że nie tylko pies musi nauczyć się zaufania. Włóczęga to przejmująca, wspaniale napisana powieść; pierwsza, którą Kathe Koja zadedykowała nastolatkom. Przedstawia w niej prawdziwą, pełną emocji opowieść o uwięzionej w klatce własnego życia dziewczynie, która podejmuje ryzyko wyrwania się na wolność, by odnaleźć potrzebną jej pomoc. Kathe Koja jest autorką kilka powieści. Włóczęga jest pierwszą, którą napisała dla młodych dorosłych. Pisarka mieszka obecnie pod Detroit wraz z mężem i nastoletnim synem. To wspaniała powieść! Lista ludzi, którym postanowiłem ją podarować, wciąż rosła w trakcie czytania, a nim dobrnąłem do końca, siedziałem już na podłodze między moimi dwoma psami i przytulałem je z całej siły do Nolan, autor Born Blue Kathe Koja napisała poruszającą historię o pełnej gniewu dziewczynie, która szuka miłości w złych miejscach. Losy Rachel i dzikiego psa, który staje się jej alter ego, sprawią, że serce pęknie ci z żalu. Mało jest takich książek, jak Wittlinger, autorka Razzle Rok wydania: 2005Stron: 112Oprawa: broszuraFormat: 125/183Pakowanie: 30Tłumacz: Marcin Mortka Fragment tekstu: Moje podziękowania zechcą przyjąć: Rick Lieder, Aaron Mustama, Frances Foster oraz zespół Michigan Anti-Cruelty SocietySpecjalne podziękowania dla Chrisa SchellingaDla i Equinoxpewnego dnia znów 1. Rachel. Raychel. Raechel. Kartka zielonego zeszytu uczennicy prywatnej szkoły z wolna pokrywa się czarnymi, pajęczymi nitkami liter, a prawe ramię cierpnie, wsparte na pochyłości ławki. Rachelle. RC. Nie ma znaczenia, jak zapiszę swe imię - wciąż jestem sobą, wciąż tu siedzę i wciąż zapisuję bzdury w bzdurnym zeszycie od "Biegłości w sztuce pisania". Starczy rozejrzeć się wokół i spojrzeć na Jona Trumana, Courtney DiMartino oraz Chelsea Thayne, by zrozumieć absurdalność tej sytuacji. Chelsea Thayne? Jedyne, w czym jej się udało osiągnąć biegłość, to idiotyczne zachowania, zwłaszcza wobec to jednak gdzieś, zarówno Chelsea, jak i całą klasę, tę szkołę zresztą też. Wedle mojej matki, powinnam uwielbiać szkolne życie. Jesteś taka zdolna, powtarza, wszystko przychodzi ci z taką łatwością. Jasne. To tak, jakby w szkole chodziło tylko o zdobywanie ocen. Matka zwykle też dodaje, że to mój najszczęśliwszy okres w życiu. Nienawidzę, gdy dorośli tak mówią, zwłaszcza moi rodzice czy niektórzy nauczyciele… Z wyjątkiem pani Cruzelle. Być może znalazłam się w klasie pełnej głąbów, ale ona z pewnością nim nie Uczy się was, byście pisali o tym, co wiecie i na czym się znacie - tłumaczy w tej chwili. Ma wadę wymowy, lekko sepleni i dzieciaki nabijają się z tego. Jestem pewna, że pani Cruzelle słyszy to czasami, ale nigdy tego nie komentuje. - Moim zdaniem jednak ważniejsze jest, byście pisali o tym, czego nie wiecie. Piszcie o tym, co was boli, co was przeraża, co was zasmuca. O tym ma być właśnie to wypracowanie… Rachel?Stoi przy mojej ławce. Widzę jej ciemne włosy, czarny żakiet i malutką srebrną szpilkę z główką w kształcie Jak idzie? - pyta. - Dostanę dzisiaj coś od ciebie?Rachel Radykalna. Rachel Zbuntowana. Rachel Pewnie - odpowiadam, jednocześnie zakrywając ramieniem stronę w zeszycie. Pani Cruzelle wie, że kłamię, ale nie beszta mnie, to nie w jej stylu. Szybko przekreślam moje pięćdziesiąt imion i próbuję wymyślić jakiś prawdziwy siedząca w rzędzie naprzeciwko, unosi rękę w górę. Jej paznokcie pomalowane są na brzoskwiniowo, na jednym palcu ma gruby pierścionek od swojego aktualnego chłopaka, aktualnego w tym tygodniu. Jak ona to robi? Po co to robi?- Proszę pani, a ile mamy napisać?- Tyle, ile trzeba, A ile trzeba?- A napisałaś wszystko, o czym musisz opowiedzieć? - pyta pani Cruzelle. Podziwiam jej cierpliwość. Nie mam pojęcia, jak udaje się jej utrzymać nerwy na wodzy. - Gdy już powiesz wszystko, co masz do powiedzenia, wszystko, o czym czytelnik musi wiedzieć, wtedy marszczy brwi. Siedzący za nią Jon Truman strzela ją ołówkiem we włosy, a Chelsea odpowiada szerokim, uwodzicielskim uśmiechem prosto z okładki czasopisma. Założę się, że trenuje to przed lustrem. Gryzmolę wśród moich gryzmołów i znów próbuję się skupić. Co mnie boli? Co mnie zasmuca?Chelsea odwraca się do mnie i patrzy na moje Ile masz? - jasne. Traktujesz mnie jak powietrze albo jeszcze gorzej aż do chwili, kiedy potrzebujesz podpowiedzi? Robię więc to, co zwykle - ignoruję ją kompletnie i próbuję pracować Ile masz? - nalega Chelsea, zupełnie jakby udzielanie jej pomocy było moją powinnością, ba, nawet Zajmij się sobą - odpowiadam jak Chelsea rzuca coś półgębkiem, ale nie podnoszę głowy. Suka? Czyżby powiedziała "suka"? Ławkę dalej Courtney DiMartino parska śmiechem, ostrym niczym rozbijane szkło. Wciąż nachylam się nad ławką i nie przestaję pisać. Piszę o psie, którego raz widziałam w schronisku, o wielkim labradorze z sierścią koloru czekolady, którego umieszczono w klatce tak ciasnej, że zwierzę nie mogło nawet w niej stanąć. Nie było jednak rady, w schronisku mieli zbyt wiele psów i za mało klatek. Zbyt wielu włóczęgów i za mało domów. Naprawdę mnie to Kończymy już - mówi pani Cruzelle. - Czas dobiegł końca. Proszę zostawić wypracowania na moim się dzwonek, a wraz z nim rumor przesuwanych krzeseł i szmer podrywanych Nie skończyłam jeszcze. - Zatrzymuję się przy biurku pani Cruzelle, jak zwykle ostatnia z całej klasy. - Przyniosę je pani po przerwie Może być tak, jak jest - odpowiada. - To miał być szkic na brudno, pamiętasz?- Ale chcę to skończyć, proszę też robię, częściowo na biologii (to nasza trzecia lekcja, a nauczyciel, pan Karpecky, strasznie przynudza, gdy nie ma zajęć w laboratorium), a częściowo podczas przerwy obiadowej. Na dworze jest w miarę ciepło, tak więc siadam na schodach od wschodniej strony, kładę zeszyt na kolana, a obok stawiam filiżankę cappucino oraz jabłko, którego na razie nie jem. Z tego miejsca widać wiązy i dęby, które otaczają parking dla uczniów. To naprawdę stare drzewa, znacznie starsze od szkoły i stojących za nimi budynków. Ich widok czasem poprawia mi nastrój. Dzięki nim czuję czasem, jakby wszystko, co złe, miało wkrótce przeminąć, a przetrwa tylko to, co się naprawdę liczy. A tymczasem ludzie patrzą, jak jem lunch na schodach, i biorą mnie za świrniętą. Mają zresztą więcej powodów, by tak myśleć. Choćby taki, że mówię to, co naprawdę myślę, i że jestem tym, kim jestem. Właśnie dlatego nie mam milionów przyjaciół. Tak po prawdzie, to nie mam żadnego przyjaciela. Wedle moich kryteriów przyjaciel to ktoś, z kim można podzielić się swym wnętrzem, swym prawdziwym wnętrzem. Ja zaś w tym miejscu nie dzielę się sobą z bez przerwy wypytuje mnie o moje gówniane życie towarzyskie. Powinnaś wziąć się w garść, zadzwonić do kogoś, powtarza, musisz przecież od czasu do czasu wyjść wieczorem! Po co? Dokąd? W imię czego powinnam niby zmienić się w taką Rachel, jakiej wszyscy wokół oczekują? By dorośli mogli przydawać mi etykietkę normalnej dziewczyny i głaskać mnie po głowie? Dzięki, już wolę być samotna. Wolę być dzikim psem niż takim, którego wepchnięto do czyjejś lekcja to historia. Wychodząc ze szkoły, zaglądam na moment do gabinetu pani Cruzelle i oddaję moją pracę, którą zatytułowałam "Pieskie życie". Pani Cruzelle jest zajęta jakimś uczniem z pierwszej klasy, zdenerwowanym i wyglądającym na dziesięciolatka, zostawiam zatem wypracowanie na biurku i wychodzę. Muszę się pośpieszyć. Dzisiaj idę do schroniska. Procedura wygląda tak: zaraz po wejściu włącz wentylatory i otwórz szyb wentylacyjny. Zbierz wszystkie nieczystości, fuj, i włóż je do specjalnych pojemników. Wypuść psy na wybiegi, po czym zdezynfekuj ich klatki i zagnaj je z powrotem. Zmyj wybiegi wodą z węża. Podaj zwierzętom wodę i jedzenie w kuwetach, sprawdzając wywieszki przy klatkach, czy któryś z psów nie ma specjalnej diety. Zapisz, który z psów wymaga szczególnej opieki - przycięcia pazurów, czyszczenia uszu, kąpieli odpchlającej czy czegokolwiek innego. Następnie czas na zabawy i ćwiczenia dla zwierząt. W zależności od dnia wybierz najpierw największe lub najbardziej aktywne psy i wyprowadź je na podwórze za schronisko, gdzie znajduje się około pół akra przestrzeni z kilkoma doszczętnie obsikanymi drzewami. Po ćwiczeniach dolej im wody, ale nie za dużo na raz. Wzdęcie może zabić. Wszystko, co wyda ci się ważne, zapisz na wywieszkach na klatkach. Jeśli wydarzy się coś złego - jakiś pies naciągnie sobie ścięgno, wymiotuje lub złapie jakąś chorobę - powiedz o tym Melisie. Spłucz podłogę, a potem umyj ręce, gdyż prawdopodobnie są brudne od psiej kupy lub czegoś równie paskudnego. Sprawdź, czy ktoś nie potrzebuje pomocy, na przykład w szopie z zapasami lub przy adresowaniu kopert. Nie pozwalają mi jeszcze odbierać telefonów czy zajmować się adopcjami. Wedle przepisów trzeba mieć ukończone osiemnaście lat, a moja praca to w końcu i tak "specjalista ds. opieki nad zwierzętami". Tak przynajmniej nazwano ją w formularzu wolontariatu. Jeśli już wszystkie twoje obowiązki zostały wypełnione, można zająć się tym, po co tu właściwie jesteś. Bo ja przychodzę tu po to, by po prostu przebywać wśród fioła na punkcie zwierząt. To znaczy, lubię je wszystkie, ale do psów mam szczególną słabość. Jest w nich coś, czego nie umiem opisać. Ich miłość do człowieka, ich wiara, że masz słuszność we wszystkim, co czynisz, jest niewiarygodnie czysta, wręcz nieskazitelna. Z psami można rozmawiać, mogę opowiedzieć im o wszystkim, co mnie boli, o wszystkim, czego nigdy nie powiedziałabym innemu człowiekowi. Być może mnie nie rozumieją, ale zawsze wysłuchają. Kocham własnego mieć nie mogę. Moja matka cierpi na potężne alergie, łyka masę tabletek i nosi inhalatory, a mimo to nie jest nawet w stanie prać moich rzeczy po powrocie ze schroniska. Nie rozumiałam tego, gdy byłam dzieckiem. Nie potrafiłam pojąć, jak człowiek może chorować tylko dlatego, że ma psa. Myślałam, że rodzice są po prostu dla mnie źli. Marzyłam o zwierzątku bardziej niż o czymkolwiek na więc Brad - to mój ojciec, nazywam go Wódz Brad - kupił mi akwarium z rybkami egzotycznymi. W końcu zwierzak to zwierzak, no nie? Co za różnica, czy ma płetwy czy futro? Hodowanie rybek to skomplikowana sprawa i oczywiście nie miałam pojęcia, jak się nimi zająć. Nie minął więc tydzień lub dwa, a wszystkie zdechły. Brad zaś wyciągnął wniosek, że jestem zbyt nieodpowiedzialna, by trzymać zwierzątka. Już wiesz, w jaki sposób ten człowiek rozumuje?Nie mając własnego zwierzątka, ani nawet szansy, że kiedykolwiek je dostanę, chodziłam do państwa Kaiser, by bawić się z ich pudlem Sassy. Państwo Kaiser byli starymi, dość opryskliwymi ludźmi, a Sassy niewiele się od nich różniła. Był to stary piesek o białej sierści z brązowymi, wrednymi oczkami, ale nie przeszkadzało mi to. Sassy lubiła mnie i i pozwalała się głaskać, gdy miałam na to ochotę. Brad oczywiście uznał to za dziwaczny wymysł i stwierdził, że zamiast tego powinnam wychodzić na dwór i bawić się lalkami Barbie czy czymś tam z dziewczynkami z sąsiedztwa. Nieraz słyszałam, jak mówił o tym Dlaczego ona nie ma żadnych przyjaciół? - narzekał. - Dlaczego nie bawi się z tą dziewczynką z naprzeciwka, z tą blondyneczką, no, jak jej było?- Cara? - mówiła moja matka, jak zwykle z lekkim przestrachem w głosie. - Och, nie wiem. Wydaje mi się, że Rachel nie za bardzo ją Cara miała w zwyczaju pluć do mleka innym dzieciakom w szkole. Bradowi nie wystarczało jednak takie Rachel niczego nie lubi, z tego co widzę - twierdził. - Pozwoliłaś, by się zbyt odizolowała, Elisha!I ciągnął swój wywód dalej, zupełnie jakby wszystko, co się ze mną działo, było winą matki. Nauczyłam się wtedy zamykać na jego słowa, co czynię do dziś, lecz matka brała je zawsze do siebie. Bez przerwy dawała mi różne drobne rady i podsuwała pomysły. Dlaczego nie zaprosisz do siebie tej czy tamtej dziewczynki, pytała. Dlaczego nie wstąpisz do drużyny piłki nożnej, nie chodzisz na zajęcia plastyczne po szkole czy na zajęcia w sali gimnastycznej? Próbowałam jej wytłumaczyć, że nie byłby to najlepszy pomysł, ale po jakimś czasie dałam sobie z tym spokój. Czułam się jak brzydkie kaczątko, próbujące wytłumaczyć, dlaczego nie ma zamiaru pływać z innymi małymi więc po szkole, gdy inne dzieci uprawiały sporty, grały na instrumentach lub bawiły się gdzieś, ja szłam w swoim kierunku - do Kaiserów, by spędzić trochę czasu z Sassy, lub na tył naszego ogrodu, gdzie pnie się winorośl. Siedziałam tam w milczeniu, patrzyłam na wiewiórki i ptaki, a potem układałam o nich historyjki i spisywałam je w zeszycie. Mam takich zeszytów około setki, wszystkie ułożone w stosy w szafie. Nigdy do nich nie zaglądam, a czasem nawet myślę, że powinnam je wyrzucić, ale nie umiem się na to że to dzięki tym zeszytom jakoś przetrwałam podstawówkę i gimnazjum. Co innego pozostaje, gdy jest się zbyt sprytną, by zadawać się ze świrami, lecz zbyt dużym świrem, by przebywać wśród sprytnych? Co pozostaje, gdy w stołówce nie ma stołu, przy którym siedzą tobie podobni? Będziesz walczyć? Uciekać? Spróbujesz zniekształcić samą siebie, by wreszcie dopasować się do reszty? A może spiszesz to wszystko? Zrobisz coś z niczego i stworzysz opowieści, które wypłyną z długich chwil samotności w ogrodzie, kiedy siedziałaś i zadawałaś sobie pytania: dlaczego nikt inny nie dostrzega rzeczy, które ty widzisz? dlaczego tylko tobie jest smutno, gdy robi się naprawdę zimno, a ptaki i wiewiórki, bezdomne koty i psy marzną i głodują? dlaczego nikt inny nie jest taki jak ty? Jesteś ostatnim przedstawicielem wymierającego gatunku. "Jestem na krawędzi wyginięcia" - napisałam kiedyś w jednym z moich zeszytów. Zauważył to głupi nauczyciel wychowania fizycznego i wezwał moich rodziców do Myślę, że Rachel ma problem z poczuciem własnej godności - oznajmił im na spotkaniu w cztery tak jakbym miała zaraz ześwirować i skoczyć z dachu sali gimnastycznej. Po wizycie moich rodziców w szkole miałam idiotyczne spotkanie z pedagogiem szkolnym, panem Hile (dzieciaki nazywają go Hile Hitler), który powiedział moim rodzicom… Znaczy się, mojej matce, bo Wódz Brad oczywiście był na jednej z tych swoich nie kończących się delegacji. Dlaczego ten człowiek w ogóle zadaje sobie trud, by jeszcze wracać do domu? Wracając do tematu, pan Hile oznajmił mamie, że co prawda nie dążę do samodestrukcji, a wymagam jedynie większej dawki interakcji z moimi rówieśnikami. Jezu, dzięki, panie Freud. To może zadzwonię do Cary Mlekoplujki? Wszystkie te wydarzenia nie wywołały w moim życiu żadnych zmian, poza tym, że przestałam zabierać zeszyty do sali gimnastycznej, a kilka dzieciaków przez jakiś czas przezywało mnie wariatką. Wielkie mi przecież miałam mówić o je właściwie przez przypadek. W zeszłym roku w ramach zajęć terenowych na biologii mieliśmy wycieczkę do zoo. Można pomyśleć, że nastolatki są zbyt wyrośnięte na takie atrakcje, ale nauczyciele przygotowali wtedy sporo ciekawych zadań. Mieliśmy między innymi przeprowadzać rozmowy z pracownikami zoo, którzy zajmują się zwierzętami, i w sumie było fajnie. Człowiek, który prowadził moją grupę, pracował w weekendy jako wolontariusz w schronisku dla psów i sporo opowiedział o swej pracy. Mówił, że opiekowanie się zwierzętami i szukanie dla nich nowych domów jest trudnym zajęciem, ale przynoszącym mnóstwo satysfakcji, więc wzięłam od niego kilka folderów ze schroniska ("Pomóż zwierzakowi! Uratuj czyjeś życie"). Poszłam tam w następną sobotę, by się kiedyś coś, co było tobie pisane? Coś, o czym po prostu wiedziałaś, że zostało dla ciebie stworzone, że pasujecie do ciebie niczym klucz do właściwego zamka? Nic w schronisku nie wydało mi się obce ani dziwne. Miałam wrażenie, że urodziłam się w tym miejscu, choć z początku Melisa, kierownik schroniska, miała wątpliwości, czy mnie przyjąć, pewnie z racji mojego młodego wieku. Mało mnie to jednak obeszło, po prostu przychodziłam do schroniska raz za razem, aż w końcu powiedziała: "No dobra, dobra", dała mi jeden z zielonych fartuchów z kieszeniami i umieściła mnie na stałe w Widzisz? - powiedziałam. - Mówiłam przecież, że należę do tego Cóż, psy cię lubią - odpowiedziała nie jest wesołym miejscem - żadne miejsce, gdzie zwierzęta poddaje się eutanazji, nie można nazwać wesołym (nie będę mówić, że się je usypia, przecież one nie śpią, tylko umierają). Panuje tu jednak dobra atmosfera - pomagam weterynarzom, myję psy, karmię je… Tak, karmienie to mój ulubiony obowiązek. Pies jest taki szczęśliwy, gdy podaje mu się jedzenie, jakby wszystko dobre, co może sobie wyobrazić, skupiło się na tej jednej czynności. Najwięcej radości zaś okazują te, które kiedyś do kogoś należały, przyzwyczajone do opieki. Niestety, poprzednie rodziny wyprowadziły się z miasta, powiększyły o kolejne dziecko lub po prostu się nimi znudziły, zupełnie jakby pies był zabawką lub urządzeniem, które można wyrzucić, gdy staje się niepotrzebne. Po co nam pies? Przecież można wykopać go z domu lub zostawić na progu schroniska jak worek ze śmieciami. Nie wiem, naprawdę nie mam pojęcia, jak ludzie mogą być tacy okrutni. Melisa mówi, że brakuje im umiejętności czytania uczuć. Moim skromnym zdaniem cierpią na martwicę mózgu. Ich psy to psy domowe, rodzinne. Pozostawione same sobie nie umieją przeżyć. Giną pod kołami samochodów, zapadają na choroby, umierają z jednak inne psy, bezpańskie, psy z ulicy. One są inne. Nie da się ich pogłaskać ani nawet dotknąć, naprawdę. Nigdy nie nauczyły się potrzebować ludzi czy ufać im. One są jak ten, którego widzę dzisiaj zaraz po wejściu. To suka, przepiękny mieszaniec collie z brudną białozłotą sierścią. Kuli się cichutko w ostatniej klatce i przygląda się otoczeniu, ale starczy, bym podeszła bliżej, a wpada w szał. Gryzie kraty, własne ciało, wszystko, czego może sięgnąć, i nie przestaje, póki się nie cofnę. Jej warczenie jest głuche i potężne, przypomina odgłos darcia metalu. Nie przestaje warczeć, nawet gdy na powrót kuli się w kącie, przysiadając na zranionej tylnej łapie. Wśród krat widzę biel świeżego Ostra, nie? Jakbyś chciała poklepać piłę tarczową. Lassie z charakterkiem - mówi Jake, wielki, poczciwy facet z rzadką, siwą brodą. Poza Melisą to jedyny człowiek w schronisku, z którym mogę pogadać. Kiedy pierwszy raz tu przyszłam, pomyślałam, że wszyscy są tu jedną wielką rodziną i wszystkich łączy miłość do zwierząt, gdyż w przeciwnym razie nie byłoby ich tu, no nie? Szybko się jednak przekonałam, że panuje tu hierarchia, a jakże. Skoro ktoś pracuje w schronisku od pięciu lat, to wybiera dla siebie najlepsze godziny w grafiku, ktoś inny ma wyłączność na najłatwiejszą robotę, a każdy może powiedzieć: "Zostaw moje nożyce" i "Hej, to mój fartuch". Co to wszystko ma niby wspólnego ze zwierzętami, pytałam sama siebie? Znów miałam problemy z przystosowaniem się, jak zwykle zresztą. Melisa twierdzi, że jestem czepialska. Jake zaś mówi: "Nie przejmuj się". Lubię Jake' Zeszłej nocy jechałem furgonetką na patrol - mówi i opiera się o klatkę ze szczeniakami. Wsuwa dłonie między pręty, by pieski mogły ciągnąć i tarmosić go za palce. Patrzę na jego dłonie, są szczupłe i delikatne, ale palce silne i brązowe. - Byliśmy we wschodnich dzielnicach. To kiepska okolica, pełno pustych domów. Tam mieszkają ćpuny, wiesz? Jakieś dzieciaki powiedziały nam o niej. - Kiwa głową w kierunku collie. - Kryła się w szopie, biedaczysko, ledwie mogła chodzić z tą nogą. Wdało się zakażenie, aż trudno uwierzyć. Musiało ją boleć jak licho, ale gdzie tam! Byś ją widziała! To wojownik jakich mało. Diabelnie się namęczyliśmy, zanim wpakowaliśmy ją do furgonetki. Już myślałem, że mi głowę odgryzie!Wychylam się w stronę jej klatki, powoli i ostrożnie. Warkot rośnie i cichnie, gdy się znów Środki uspokajające przestają powoli działać - mówi Jake. - Uważaj, Rachel. To naprawdę dzikie kuli się w klatce, złota, biała i brudna. Patrzymy na siebie, jej oczy to najciemniejszy brąz, jaki kiedykolwiek Nie ma sprawy - odpowiadam mu i jej także. - Sama w sumie też jestem dzika. Znów siedzę na zajęciach ze sztuki pisania. Nałożyłam dziś moje ulubione adidasy Converse'a ze srebrnymi sznurowadłami. Wyciągam nogi daleko przed siebie, niemalże zagradzając przejście między A może byś tak wzięła te błazeńskie buty? - mówi Vonda Washington, zmuszona przestąpić nad buty, jasne. Tylko dlatego, że nie są w tej chwili na topie. Kompletnie nie znam się na modzie. Po prostu nie wiem, o co w tym chodzi. Raz popularne było noszenie dwóch T-shirtów jeden na drugim, zawsze czerwonego z czarnym lub niebieskiego z żółtym. Pasowały do siebie tylko ściśle określone kolory. Kto to wszystko wymyśla? Kto o tym niby decyduje? Teraz wszędzie widać motyw żółwia, w okularach słonecznych, spinkach do włosów, obrączkach, we wszystkim, jak leci. Założę się, że połowa z tych ludzi nie ma nawet pojęcia, co to Cruzelle oddaje właśnie wypracowania. Za "Pieskie życie" dostaję 94 punkty, a u dołu kartki widzę kilka słów, skreślonych jej zabawnym charakterem pisma. "Chciałabym porozmawiać z tobą po lekcji".- Proszę. - Podaje mi jakiś dokument, gdy podchodzę do niej w trakcie przerwy. Co to takiego? Jakiś formularz zgłoszeniowy? - Rzuć na to okiem. To konkurs na opowiadanie dla uczniów szkół wyższych, maksymalnie 3000 słów, pierwsza nagroda to "Susan Jardine" - wyjaśnia. - Autorka Osobistych mocy, czytałaś może?To właśnie lubię u pani Cruzelle. Traktuje cię, jakbyś potrafiła myśleć, jakbyś dla zabawy czytała literaturę dla Słyszałam coś o tym - odpowiadam, choć nie jestem tego pewna. - Ludziom się Och, Jardine to niezwykła pisarka. Oprócz tego, że jest jurorką w konkursie, w nagrodę przez dwa tygodnie będzie prowadzić dla zwycięzcy zajęcia z pisania na Uniwersytecie Stanowym. Jestem przekonana, że powinnaś wziąć udział, Rachel. Z tym - przy tych słowach wskazała na "Pieskie życie", wystające z mojej teczki. - Twoje opowiadanie trzeba oczywiście przedłużyć, tu i ówdzie należy dokonać kilku przeróbek, ale sądzę, że to naprawdę dobra zerkam na formularz i czytam: "Dwa tygodnie intensywnych zajęć".- Dobrze się zastanów - mówi pani Cruzelle, gdy ponownie rozlega się dzwonek. Spóźnię się na biologię, cholera. - I daj mi znać, co drodze do domu wstępuję do biblioteki i pytam o Osobiste Wypożyczone - mówi chłopak za biurkiem. Ma głowę ogoloną na łyso, a jego skóra lśni czekoladowo. W uchu ma niewielki, złoty kolczyk punktowy. Na identyfikatorze widzę jego imię - JuWan. - Mogę cię wpisać na listę oczekujących - proponuje. - Lubisz Susan Jardine?- Pewnie, jasne. Znaczy się, pewnie, że lubię. - Nagle nie wiem, gdzie podziać wzrok. JuWan uśmiecha się, a ja natychmiast odwracam się i ruszam w stronę Mogę prosić kartę biblioteczną? - Zatrzymuje mnie jego nieruchomo, jakby mnie zamurowało, niczym ostatnia Kartę biblioteczną - JuWan powtarza karty oczywiście zajmuje mi całą wieczność. W plecaku mam bałagan co się zowie - grzebię wśród zeszytów, kompaktów, starych wypracowań z historii, folderów schroniska i zmiażdżonych batoników "PowerBar", które dawno już powinnam była wyrzucić. Gdy wreszcie podaję mu kartę, jestem czerwona jak burak, wręcz czuję, jak płonie mi skóra. Nienawidzę tego uczucia. Zupełnie jakby nade mną migotał neon: "Hej, spójrzcie wszyscy! Patrzcie, jak mi głupio!"- Zadzwonimy, gdy książka wróci do biblioteki - mówi JuWan, wciąż uśmiechnięty. - Miłego dnia!Powietrze na zewnątrz smakuje wspaniale - jest chłodne i wilgotne, co szybko mnie studzi. Fajnie by było odezwać się do tego chłopaka. Nie od razu flirtować czy coś tam, ale po prostu powiedzieć coś mądrego, może nawet pogadać chwilę dłużej. Dlaczego kiedy już trafię na jakiegoś inteligentnego chłopaka, co nie zdarza mi się prawie nigdy, po prostu nie umiem z nim rozmawiać? Większość chłopaków w mojej szkole to grandziarze, świry lub zwykli średniacy, którzy wzięliby mnie za przybysza z Marsa, gdyby poznali choć część moich myśli. Nie mam więc sposobności, by trenować sztukę konwersacji z płcią przeciwną, a kiedy już spotkam kogoś interesującego, wychodzę na idiotkę. A matka dziwi się potem, czemu nie chcę umawiać się na jest już w domu, gdy wracam ze szkoły, jej van koloru lazurowego stoi na podjeździe. Na stole w jadalni leży stos papierów z Centrum Wspierania Twórczości. To jej miejsce pracy, matka zajmuje się zdobywaniem stypendiów dla artystów lub coś w tym stylu. Byłam u niej raz czy dwa i wszyscy jej koledzy wykrzykiwali na mój widok: "Och, czy to twoja córka, ta pisarka?" albo "Musicie mieć mnóstwo wspólnego!" Że co niby? Tylko dlatego, że pochodzimy z tego samego zakamarka puli genowej? Matka ma opinię wolnomyśliciela, bo nosi klekoczącą, ręcznie robioną biżuterię i zdarza jej się wrzasnąć "kurwa" w biurze… Nie sądzę, by była złym człowiekiem, ale niektóre jej zachowania doprowadzają mnie do szału. Choćby to, że zadaje milion pytań tam, gdzie starczyłoby jedno: Jak się masz? Jesteś pewna? A mogę ci w czymś pomóc? Albo to, że wciąż się czymś denerwuje, załamuje ręce i bez przerwy przeprasza wszystkich za wszystko. Dlaczego myśli, że wszystko jest jej winą?Jak choćby w tej …późno zeszłej nocy. - Słyszę, jak rozmawia przez telefon. - Tak mi przykro, powinnam była zadzwonić. Ale wpadnę tam dzisiaj, na sto procent. Mogę jeszcze odebrać je dzisiaj? Och, wspaniale, dzięki! Uratowałeś mi życie…Wyciągam formularz zgłoszeniowy, a potem "Pieskie życie". Skoro opowiadanie należy przedłużyć, może napiszę coś o schronisku? Jutro mam dyżur, od dwunastej aż do zamknięcia. Ciekawe, co się dzieje z tą collie? To bardzo dziki pies, taki pies, jakiego zawsze chciałam mieć na własność. Lassie z charakterkiem, przypominam sobie słowa Jake'a i wybucham Spójrzcie, kto ma dziś dobry humor - mówi matka. Znów ma ten nerwowy uśmiech, jakbym sama była dzikim zwierzęciem, gotowym ugryźć, gdy ktoś podejdzie o cal za blisko. - Pewnie miałaś dobry dzień w W mojej szkole? Żartujesz chwilę mam wrażenie, że matka chce coś powiedzieć, potem zmienia zdanie, by powiedzieć coś całkowicie innego, aż wreszcie rezygnuje. Słyszę jej Miałam właśnie zamówić coś na obiad. Może od Kam Linga? Co o tym myślisz?- Jedzenie to mam w ręku formularz zgłoszeniowy. Mogłabym pokazać go matce, ale nie robię tego. Zastanawiam się, jak wygląda Susan Jardine. Osobiste moce… Pisarstwo jest przecież swego rodzaju osobistą mocą, no nie? Cóż, Rachel - słyszę jej głos w swojej głowie. Wyobrażam ją sobie ciut na kształt pani Cruzelle, ale jest smuklejsza i lepiej od niej ubrana. Potrafisz znakomicie wniknąć w istotę rzeczy, mówi. Twoja praca jest dojrzała i wnikliwa; gdy tylko zaczęłam czytać, wiedziałam, że będzie najlepsza ze dzięki, odpowiadam jej w myślach. Widzi pani, piszę, odkąd byłam małym dzieckiem i…- …kurczak z orzeszkami? - Matka wrzasnęła mi niemalże do ucha. - Rachel, kurczak z orzeszkami czy co chcesz?- Nie wrzeszcz na mnie! Może być kurczak, co za różnica, Boże drogi…Matka kończy zamawiać, znów słyszę jej Teraz będziemy jeść? - pytam, wsuwając formularz zgłoszeniowy do zeszytu. - Jest dopiero wpół do szóstej. Co z brakującym elementem?- Z czym?- Wódz Brad, pamiętasz go jeszcze? Czyżby już raz na zawsze podarował sobie przychodzenie do domu?- Och, Rachel! - Nagle jej głos staje się ostry i drżący. Przypomina teraz głos tonącego, słyszany pod wodą. - Dlaczego wciąż musisz wygadywać takie rzeczy?- Że niby jakie? Czy to moja wina, że nigdy nie ma go w domu?- To niczyja wina, Rachel. Taką pracę ma twój ojciec. Musi być tam, gdzie jest to wytłumaczenie już miliony razy i kompletnie w nie nie wierzę. Mój ojciec jest informatykiem, specem od komputerów, a nie chirurgiem neurologiem czy strażakiem. Mógłby pracować w domu, na tym komputerze, który dostał z pracy, a który kurzy się tylko na jego biurku, albo na swym laptopie… On jednak woli być gdzie indziej niż z nami, w domu. Chciałabym, by chociaż raz to Niech sobie będzie, gdzie chce - mówię, chwytam plecak i zeszyt, po czym mijam matkę i ruszam w kierunku mojego pokoju. Wzruszająca opowieść o poszukiwaniu miłości i szczęścia. Dziewięcioletni Rasmus z domu dziecka marzy, że znajdzie kogoś, kto go pokocha i ofiaruje mu prawdziwy, ciepły dom rodzinny. Pewnego szczególnie pechowego dnia nieszczęśliwy i samotny Rasmus podejmuje decyzję o ucieczce. Po nocy spędzonej w szopie spotyka Oskara – włóczęgę. Razem wyruszają na wędrówkę. Czeka ich długa i niebezpieczna droga. Przeczytaj tę książkę, a docenisz swoich przyjaciół. Kategorie: Książki » Literatura piękna » Przygodowa Książki » Literatura piękna » Książki dla dzieci i młodzieży » Książki dla dzieci » Literatura zagraniczna dla dzieci » Literatura zagraniczna dla dzieci 7-13 lat Język wydania: polski ISBN: 9788310136022 EAN: 9788310136022 Liczba stron: 232 Wymiary: Waga: Sposób dostarczenia produktu fizycznego Sposoby i terminy dostawy: Odbiór osobisty w księgarni PWN - dostawa do 3 dni robocze InPost Paczkomaty 24/7 - dostawa 1 dzień roboczy Kurier - dostawa do 2 dni roboczych Poczta Polska (kurier pocztowy oraz odbiór osobisty w Punktach Poczta, Żabka, Orlen, Ruch) - dostawa do 2 dni roboczych ORLEN Paczka - dostawa do 2 dni roboczych Ważne informacje o wysyłce: Nie wysyłamy paczek poza granice Polski. Dostawa do części Paczkomatów InPost oraz opcja odbioru osobistego w księgarniach PWN jest realizowana po uprzednim opłaceniu zamówienia kartą lub przelewem. Całkowity czas oczekiwania na paczkę = termin wysyłki + dostawa wybranym przewoźnikiem. Podane terminy dotyczą wyłącznie dni roboczych (od poniedziałku do piątku, z wyłączeniem dni wolnych od pracy). Astrid Lindgren ur. 1907 - zm. 2002 Astrid Lindgren to znana na całym świecie szwedzka autorka książek dla dzieci. Jej powieściami zaczytują się kolejne pokolenia zarówno najmłodszych, jak i nieco starszych czytelników, którzy chętnie wracają do ulubionych książek z dzieciństwa. Jako pisarka Lindgren zadebiutowała dość późno, bo w wieku 37 lat. Wydawała wtedy „Zwierzenia Britt-Marii”, które zostały pozytywnie przyjęte przez krytyków. W tym czasie Lindgren postanowiła poświęcić się tworzeniu literatury dziecięcej. W swoich książkach zastąpiła moralizatorstwo humorem i niezwykłymi przygodami, które przeżywają mali bohaterowie. Wiosną 1944 roku pisarka zaczęła spisywać niezwykłe losy rezolutnej Pippi Pończoszanki, która do dziś pozostaje jedną z najbardziej oryginalnych rozpoznawalnych postaci w literaturze dziecięcej. Książki o przygodach rudowłosej dziewczynki odniosły ogromny sukces i przetłumaczono je na ponad 70 języków. Co ciekawe, postać Pippi wymyśliła córka pisarki, a sama Lidgren jako dziecko była niezłym rozrabiaką – wraz z koleżankami stroiła żarty z nauczycieli, uwielbiała wspinać się na drzewa i chodzić po dachach, wykazując się odwagą i zwinnością. Do innych znanych powieści Astrid Lindgren należą „Dzieci z Bullerbyn” (które wiele osób zapewne pamięta jako szkolną lekturę), „Rasmus, Pontus i pies Toker”, „Bracia Lwie Serce” czy też „Ronja, córka rozbójnika”. Za swoją twórczość pisarka otrzymała wiele nagród, zarówno szwedzkich, jak i zagranicznych. Na wniosek polskich dzieci Astrid Lindgren otrzymała Order Uśmiechu. W dniu 24 lipca 2020 roku w Krasnobrodzkim Domu Kultury odbyło się otwarcie wystawy rysunku Krzysztofa Kiszki pt. „Włóczęga serca” (pierwotnie planowano je na 18 marca). Jest to pierwsza wystawa otwarta w KDK po ponad czteromiesięcznej przerwie w działalności KDK spowodowanej pandemią koronawirusa. Wystawa została otwarta inaczej niż zwykle. Ze względu na obowiązujące ograniczenia wernisaż odbył się bez udziału zaproszonych gości. Otwarcia dokonali Dyrektor Krasnobrodzkiego Domu Kultury Mariola Czapla i autor prac – Krzysztof Kiszka. Wydarzenie zostało utrwalone na filmie, do obejrzenia którego serdecznie zapraszamy. Krzysztof Kiszka – urodził się w 1981r., w Janowie Lubelskim. Absolwent Akademii Świętokrzyskiej w Kielcach (obecnie Uniwersytet Jana Kochanowskiego). Rysować uczył się samodzielnie, choć inspiracje czerpie z różnorodnych źródeł. Twórczo zgłębia wiele tematów, upodobał sobie światło i cień, lecz podejmuje również próby wniknięcia w świat barw. Przygodę z rysunkiem rozpoczął w szkole podstawowej i niezmiennie trwa ona po dziś dzień. Zawodowo realizuje się jako nauczyciel, rozwija również swe zainteresowania pisarskie i teatralne. Współpracując od lat z Grupą Teatralną „WARTO”, pisze scenariusze i współreżyseruje sztuki. Jego debiutem pisarskim jest książka pt.: „Siewca Niepokoju”. Prezentacja wystawy jest również inna niż zwykle. Prace składające się na wystawę można oglądać w oryginale w sali wystawowej KDK, ale można je również zobaczyć w Internecie na stronach: oraz facebook/Krasnobrodzki Dom Kultury. Wystawa internetowa jest obszerniejsza – prezentuje nieco więcej prac niż jest ich w sali wystawowej. Serdecznie zapraszamy do obejrzenia wystawy zarówno w Krasnobrodzkim Domu Kultury (z zastosowaniem się do obowiązującego reżimu sanitarnego) jak i w Internecie. Ekspozycja w sali widowiskowej KDK będzie czynna do końca sierpnia 2020 roku. Zobacz zaproszenie videoplakat – Wystawa rysunku Krzysztofa KiszkiPobierzKRZYSZTOF KISZKA – TAMARA & GRZEGORZ (2018)KRZYSZTOF KISZKA – JAN I HELENA ( KISZKA – CONAN WOJOWNIK (2016)KRZYSZTOF KISZKA – WŁÓCZĘGA WSRÓD GWIAZD (2016)KRZYSZTOF KISZKA – TAMARA & GRZEGORZ (2016)KRZYSZTOF KISZKA – CONAN ZDOBYWCA (2017)KRZYSZTOF KISZKA – BEZCENNY SKARB (2017)KRZYSZTOF KISZKA – MAŁGORZATA (2012)KRZYSZTOF KISZKA – LOGAN & LAURA ( KISZKA – ZA GŁOSEM SERCAKRZYSZTOF KISZKA – HUGH & NICOL (2016)KRZYSZTOF KISZKA – OGRÓD OLIWNY (2016)KRZYSZTOF KISZKA – MAŁGORZATA (2017)KRZYSZTOF KISZKA – MÓJ ANIOŁEK (2017)KRZYSZTOF KISZKAKRZYSZTOF KISZKAKRZYSZTOF KISZKAKRZYSZTOF KISZKAKRZYSZTOF KISZKAKRZYSZTOF KISZKAKRZYSZTOF KISZKAKRZYSZTOF KISZKAKRZYSZTOF KISZKAKRZYSZTOF KISZKAKRZYSZTOF KISZKAKRZYSZTOF KISZKAKRZYSZTOF KISZKAKRZYSZTOF KISZKAKRZYSZTOF KISZKA Dzień pierwszy - 28 lipca 2015. Rajbrot - Dobra. Dystans - 25 km. Suma podejść - 733m. Na szlaku: Rajbrot 330m, Łopusze Wschodnie 579m, Łopusze Zachodnie 651m, Rozdziele Dolne, Przełęcz Widoma, Góra Kamionna 801m, Góra Pasierbiecka 764m, Tymbark, Dobra 490m. "Wędrowanie necesse est" - trawestacja znanego powiedzenia jest mottem tej wędrówki. Jest ona o tyle odmienna od niemal wszystkich poprzednich, że nie ma konkretnego wielodniowego planu, a jest wielką improwizacją konstruowaną z dnia na dzień. Czyli: dzisiaj idę tam, a jutro się zobaczy". Na pierwszy dzień plan był prosty, - busem do Rajbrotu, stamtąd znaną i wielokrotnie przemierzaną trasą na Pasierbiecką Górę, dalej niebieskim do Tymbarku, a dalej bez szlaku asfaltem do Dobrej, gdzie mieszka kolega. Jako zadeklarowany śpioch, na szlak wyruszyłem około wpół do jedenastej. Piękna lipcowa pogoda zniewalała, ale też zachęcała do wędrówki. Przez Rajbrot przebiega niebieski szlak, którym mijając Orlika, ruszyłem pod górę w stronę Łopusza Wschodniego. Pożegnawszy piękną panoramę północną, zagłębiłem się w leśne ostępy. Na środku drogi natknąłem się na trzy grzyby, ale były to jedyne kapelusze jakie tego dnia i tego lata znalazłem. Drogę przez las znam doskonale, toteż po chwili zameldowałem się na szczycie Łopusza Wschodniego. Szczyt może nie jest wysoki, ale dostarcza kolejnych widoków na południe. Otwiera panoramę Pasma Łososińskiego i Limanowskiego, eksponując z prawej Górę Kamionną, w kierunku której zmierzam. Trud i wysiłek zmagania się z górą (he he...), postanawiam uczcić kawałkiem świetnej czekolady. Zarekomendował mi ją kolega i ani trochę nie rozminął się z prawdą. Czekolada była rewelacyjna! Kontemplując piękno mijanej okolicy, minąłem Łopusze Zachodnie i przez pola pełne zbóż, chaszcze słodkich czernic i nieco zdziczałe jabłoniowe sady, zszedłem do Rozdziela. Szybko przekroczyłem drogę asfaltową i wspiąłem się na Widomą, skąd spojrzałem na dopiero co odwiedzone Łopusza i odbiłem węższą dróżką w stronę pobliskiej Góry Kamionna. Któryż raz tu już byłem... By nie powtarzać starej marszruty przez Pasierbiec, na rozstajach utrzymałem się na szlaku niebieskim. Za Pasierbiecką Górą jego oznakowanie jest czytelniejsze dla nadchodzących z przeciwka, ale od czego jest się starym wędrowcem... Maszerując drogami leśnymi, polnymi i asfaltowymi, obok starej chaty doszedłem do Tymbarku, skąd regularną drogą asfaltową - o zgrozo - bez szlaku - dotarłem do kolegi w Dobrej, gdzie podjął mnie na pięknej, pachnącej wonnym drewnem, przytulnej werandzie. Dzień drugi - 29 lipca 2015. Dobra - Lubomierz-Rzeki. Dystans - 23 km. Suma podejść - 1238m. Na szlaku: Łopień 951m, Przełęcz Rydza-Śmigłego 696m, Mogielica 1170m, Przełęcz pod Krzystonowem 880m, Krzystonów, Jasień 1051m, Polany, Rzeki 770m. W nocy polało. Tak zresztą wynikało z prognoz, dlatego też chytry plan obejmował nocleg u kolegi ;-) Ale i tak chętnie do niego zaglądam. Na Łopień ruszyłem bez szlaku. Znam nieco te okolice, więc przez łąki doszedłem do lasu, od którego droga doprowadziła mnie do szlaku. Łopień minąłem z marszu, acz po drodze zdarzyło mi się żerować na borówkach, malinach i czernicach. Przełęcz Rydza Śmigłego śmignąłem bez zatrzymywania się i po raz kolejny zaliczyłem szczyt Mogielicy. Lubię Polanę Stumorgową. Z jej najwyższego punktu można podziwiać szerokie panoramy, co obecnie nieco straciło na znaczeniu z racji postawienia wieży widokowej na szczycie najwyższej góry Beskidu Wyspowego. Ale można tu także zabiwakować, czy tylko na chwilę się zatrzymać. Ja jednak wytrwale napierałem przez góry i doliny, by minąwszy Polanę Wały, przy Jasieniu na pięknej Polanie Skalne zajrzeć do koliby i powędrować dalej szlakiem. Od Jasienia lubię odcinek do Rzek. Niby idzie się przez las, ale co chwile otwiera się kolejna polana i co jedna to piękniejsza. Są całkiem puste, wręcz dziewicze, są zabudowane małym domkiem właściwie już w lesie, są i zamieszkałe, ale przytulne i malownicze, z nieodłącznym pierwiastkiem dzikości i surowości. Trzeba pilnować oznaczeń, które momentami gdzieś się zapodziewają, zwłaszcza na Polanie Przysłopek, gdzie za asfaltem trzeba trzymać się ścieżki biegnącej w prawo do drzewek przy łące, by tam odnaleźć oznaczenia szlaku. W Rzekach jakoś mocno ciągnęło chłodem. Wilgoć i chłód skłoniły mnie do poszukania miejsca pod namiot gdzieś wyżej, ale gdy trafiłem na podwórko nad główną drogą asfaltową, dostałem propozycję przespania się pod dachem za niewielką opłatą, z czego po chwili wahania skorzystałem. Dopadły mnie tam dwie młodziuteńkie szczebiotki, z których jedna koniecznie chciała wszystko wiedzieć, więc połowa mojego ekwipunku służyła za pomoc dydaktyczno - demonstracyjną, a do tego musiałem jeszcze opowiadać o swoich wędrówkach, co przy zainteresowaniu słuchaczy nader chętnie czynię. :-) Dziewczynki wcześnie poszły lulu, ja zaś wykonałem jednoosobową naradę sztabową nad mapą Gorców, zatwierdziłem plan, podłączyłem smyrfona do ładowarki, po czym wsunąłem się do przytulnego puchacza i smacznie zasnąłem. Dzień trzeci - 30 lipca 2015. Rzeki - Baza Namiotowa Gorc. Dystans - 17 km. Suma podejść - 1000m. Na szlaku: Rzeki 670m, Nowa Polana 841m, Głębieniec, Świnkówka, Gorc Kamieniecki 1133m, Baza Namiotowa Gorc1117m, Przysłop 1187m, Baza Namiotowa Gorc 1117m. W Rzekach bywał Papież Jan Paweł II za swoich młodszych lat, kiedy jako "Wujek" przemierzał górskie szlaki. Zatrzymał się właśnie w tym domu, w którym spałem i ja... Z przyjemnością obejrzałem zdjęcia i wysłuchałem wspomnień. Śniadanie wciągnąłem szybko i sprawnie. O jedenastej skoro świt ;-) byłem już na szlaku. Plan był niesprecyzowany: wejść na Gorc Kamieniecki, odwiedzić bacówkę w której niegdyś spałem, dojść do Bazy Namiotowej Gorc i stamtąd gdzieś dalej, może na Luboń. Minąwszy Świnkówkę, gdzie kontemplowałem piękne widoki, wyszedłem na łąkę, z której przeszedłem do bacówki. W wakacje miała powodzenie i chyba pełny stan, bo obok stały jeszcze dodatkowo dwa namioty. Przez piękną polanę powędrowałem zatem do Bazy. W bazie sympatyczne bazowe zaproponowały, bym został tam na noc. Właściwie nigdzie mi się nie spieszyło, a ta wędrówka miała być bardziej włóczęgą niż nabijaniem kilometrów, więc przystałem na taką propozycję. Miałem jednak trochę energii w nogach, więc postanowiłem zostawić plecak i przejść się jeszcze choć kawałek po okolicy. Akurat jedna z będących tam dziewczyn - Beata miała podobny plan, więc połączywszy siły, przeszliśmy kawałek w stronę Jaworzyny, gdzie wpół drogi jest piękna polana na Przysłopie i tam podziwialiśmy imponującą panoramę Tatr. Było już późne popołudnie, toteż tak niebo jak i oświetlone zachodzącym słońcem granie Tatr, połyskiwały mocnymi barwami zachodu. Z ostatnim światłem dnia powróciliśmy do Bazy, gdzie wkrótce przy ognisku rozbrzmiały dźwięki gitary i po gorczańskich halach spłynął w doliny rozśpiewany zew gór... Dzień czwarty - 31 lipca 2015. Baza Namiotowa Gorc. Nie uwierzycie. Zostałem w bazie na cały dzień. Bazowe - Basia i jej pomocniczka Kornelia tak mnie namawiały, że uległem... Totalny luz i obozowe życie. Pierwszy dzień mojego górskiego wędrowania, kiedy nie założyłem na grzbiet plecaka i nie przeszedłem choćby kilkunastu kilometrów. Wyspałem się jak zawsze do syta, wykonałem poranne ablucje i w bazowej kuchni przyrządziłem śniadanie. Wczorajsze towarzystwo już wyszło na szlaki, ostatni wędrowcy zbierali się do wymarszu. Ja zaś ...zostałem. Rozglądam się po bazie i po chwili wpadam na chytry plan. W namiocie bazowym wisi koszulka z nadrukiem bazy GORC, a przy niej wisi kartka z reklamowym hasłem: "Ona może być Twoja za jedyne 25 zł..." Po bazie krząta się młoda dziewczyna - Kornelia - młodsza bazowa, więc zaczynam realizować tenże plan. Proszę ją by usiadła sobie za stolikiem na którym wisi karteczka. Nieświadoma mojego podstępu siada, ustawiam jej pozę i po chwili zdjęcie gotowe. Dopiero po chwili pokazuję i tym samym wywołuję kontrowersje. Załoga bazy proponuje, by może dopisać przy kwocie jedno zero, ale nawet 250 w tym podstępnym kontekście to według mnie za mało :) Zdjęcie budzi ogólną radość, a ja zapowiadam jego publikację na blogu za wyraźną adnotacją, że chodzi oczywiście o żart sytuacyjny. Bo tak też jest w istocie. W bazie panuje bowiem wesoły i przyjacielski nastrój i prawdziwie górska atmosfera. Przyglądam się panelowi słonecznemu sprzężonemu z akumulatorem przez regulator, ale zestaw coś nie za bardzo działa, więc doprowadzam go do tymczasowej używalności z pominięciem regulatora. Potem biorę się za rąbanie drzewa, by energię przeznaczoną na wędrówkę, spożytkować na coś przydatnego. Co chwilę ktoś przychodzi do bazy. A to indywidualni piechurzy, a to wycieczka szkolna. Właśnie nadeszła czereda dzieciaków z opiekunami i okazuje się, że są ze szkoły do której uczęszczała Kornelia. Więc atmosfera staje się jeszcze przyjaźniejsza, woda na herbatę miętową bulgocze w kociołku i robi się rojno i gwarno. Nadchodzi pora obiadowa. Dowiaduję się, że będą racuchy bananowo-jagodowe, co poważnie napędza mój apetyt. Kornelia staje przy kuchni, a reszta towarzystwa znosi porąbane przeze mnie drwa. Zaiste, dzisiejsze danie było znakomite, ale trzeba będzie odpracować ten poczęstunek i rozprowadzić nieco energii. Kiedy inni bazowicze po uczcie oddają się słodkiemu lenistwu, ja ponownie przerabiam opasłe drewniane kloce na małe, mniejsze i najmniejsze drewienka. Nie jest to lekkie zajęcie, ale wolę budować krzepę niż gnuśnieć. Mniejsza siekierka przypomina mi indiański tomahawk. Niegdyś tą straszliwą bronią władałem swobodnie, toteż i teraz zabieram się do treningu. Powrót do dawnej świetności zajmuje chwilkę, po której toporek zatapia się w pniu po krótkim locie. Dzisiaj w bazie nie mam wrogów ;-) Kornelia chyba pozazdrościła mi machania ciężkim Fiskarsem i także postanowiła mieć przerąbane ;-) Udzieliłem jej krótkiego instruktażu, zlokalizowałem apteczkę pierwszej pomocy i donośnym głosem ostrzegłem ewentualne ofiary. ;-) Jednak moje obawy okazały się płonne, a młoda dama zdobyła kolejną sprawność bazową. Powoli nadchodził wieczór. W naradzie sztabowej ustaliliśmy, że wybieramy się na hale Gorca Kamienieckiego by obejrzeć zachód słońca. Do tego czasu do bazy zaczęli się schodzić wędrowcy, z których część podchwyciła nasz plan. O słusznej porze wyszliśmy w stronę szczytu Gorca i zeszliśmy na pobliską halę. Na niewielkim pagórku są ławki i stolik - znakomite miejsce do kontemplowania ostatnich chwil dnia. Słońce już chyliło się ku zachodowi, na bezchmurnym niebie dając ciepłą pomarańczową poświatę, malującą okolice w barwy soczystej i głębokiej palety żółci, pomarańczu z niewielką domieszką różowiejącej czerwieni. Na koniec dnia zdążali do bazy ostatni wędrowcy. Przywitaliśmy ich na naszym punkcie obserwacyjnym i zaprosili do obejrzenia malowniczego spektaklu. Trzech gentelmenów okazało się nie tylko amatorami teatru natury, ale okazali się nadzwyczaj obficie wyposażeni w wielość dóbr kulinarnych, jak i tych, które doskonale wzmacniają więzy towarzyskie. Na stoliku momentalnie pojawiły się kabanosy, ogóreczki, grzybki, a gustowne szklaneczki olśniewająco mieniły się wodą ognistą, połyskującą w promieniach właśnie zachodzącego słońca. Tak wyśmienitej uczty zaprawionej kunsztem wieczornych gości, dawno nie widziałem. Z jednej strony zachodzące słońce, z drugiej wschodzący księżyc budowały magię miejsca i chwili. Czegoś takiego nie sposób doświadczyć w zadymionych knajpach mrocznych dolin. Góry i ludzie gór potrafią niemal z niczego stworzyć to, co między ziemią a niebem jest kwintesencją przygody wśród przyrody. I niczego nie mamy tu ani za mało, ani w nadmiarze, choć raz jest mniej, a raz więcej... Przed zapadnięciem gęstego zmroku zrobiliśmy porządek i wróciliśmy do bazy. W bazie zaś zapłonęło ognisko, zabrzmiały dźwięki gitary, po hali niósł się śpiew z dominującą nutą radości, wesela i w harmonii dobrego towarzystwa. Ludzi tej nocy było do oporu, wszystkie namioty bazowe miały pełne obłożenie, moja trumienka zresztą też, a kolega Tadeusz - nasz rewelacyjny barista, spał pod chmurką, a dokładniej pod świerkiem. :) Pozostanie w bazie na cały dzień i na noc, było zatem doskonałym posunięciem. :) Dzień piąty - 1 sierpnia 2015. Baza Namiotowa Gorc - Baza Namiotowa Lubań. Dystans - 18 km. Suma podejść - 790m. Na szlaku: Mraźnica1180, Gorc Młyniecki, Młynne, Ochotnica Dolna 489m, Lubań 1225m, Baza Namiotowa Lubań 1211m. Włóczęga ma to do siebie, że jest wielką improwizacją i nie musi trzymać się szlaku. Co więcej, jak pokazuje przykład dnia poprzedniego, włóczęga nie musi polegać na włóczeniu się ;-) Lenistwo stacjonarne też dopuszczam. Po nadprogramowym bazowaniu, przyszedł wreszcie czas na wyruszenie w drogę. Od Tadeusza dowiedziałem się o świetnej ścieżce poza szlakiem, przechodzącej obok posadowionej nieco na uboczu bacówki. Po śniadaniu większość wczorajszych piechurów wyszła na szlaki, a trzon bazy oddawał się przenajróżniejszym przyjemnościom. Ci zaś, którzy wyruszali do bazy na Lubaniu, mieli jeszcze czas do wyjścia. Powoli zwinąłem swój majdan, pożegnałem się z przemiłą obsługą bazy z przyległościami ;-) po czym lekko dociążony plecakiem, ruszyłem w stronę Gorca Młynieckiego. Gorczańskie krajobrazy są niezwykle urzekające. Wielość grzbietów i masywów poprzecinanych dolinami obsypanymi wioskami i osadami uzupełniają dalsze formacje Beskidów i królujących na południu Tatr. Łagodność Gorców sprzyja budowaniu bacówek, jako że spora część tych gór leży poza obszarem Parku Narodowego. Owce na halach widać już coraz rzadziej, ale bacówki pozostały, służąc wędrowcom za znakomite schronienie. Po kontemplacji przepięknych widoków w znakomitej pogodzie, schodzącą w dół zbocza krętą stokówką począłem i ja schodzić w dół. Kopy słomy to widok rzadki już na polach z racji coraz powszechniejszej mechanizacji. Jednak nie wszędzie wielki kombajn jest w stanie dojechać, przez co położone wyżej pochyłe poletka bronią się skutecznie przed postępem cywilizacyjnym. Tu wciąż tradycyjne narzędzia takie jak kosa są jeszcze w użyciu. Dzięki temu, krajobraz gór ma wciąż ponadczasowy wygląd. Świetnie się idzie bez szlaku. Można pójść gdziekolwiek oczy poniosą, choć tym razem cel jest określony. Dochodzę do wsi Młynne, odnajduję znany mi szlak niebieski i podążam nim do Ochotnicy Dolnej. Pod knajpką zatrzymuję się na drugie śniadanie i ruszam dalej. Na opłotkach spotykam koleżanki z bazy na Gorcu, które wyszły znacznie wcześniej i schodziły szlakiem, czyli krótszą trasą. Kasia i Aga są obładowane, zwłaszcza Kasia w żaden sposób nie hołduje doktrynie Fast & Light. Jej plecak z podopinanymi dodatkami wygląda jak bagaż zawodowego szerpy. Przez chwilę dotrzymuję im towarzystwa, jednak tempo dziewczyn wybija mnie z rytmu wędrówki. Proponują, bym szedł przodem, na co chętnie przystaję i napieram swoim tempem pod górę. Po dojściu do czerwonego szlaku (GSB) na grzbiecie, zatrzymuję się, by poczekać na dziewczyny. Nadchodzą po dobrych dwudziestu minutach, ale widać, że bagaż daje im w kość. Kasi pożyczam swoje kijki - odda mi na Lubaniu. Znowu przez krótki odcinek wędrujemy razem, ale ich częste odpoczynki mi nie sprzyjają, więc daję na Lubań jako forpoczta. Po drodze chłonę przepiękne widoki, coraz szerzej roztaczające się na okolice w miarę zdobywania wysokości. Na szczycie Lubania zauważam zaawansowane przygotowania do postawienia wieży widokowej. Fundamenty już zalana, a wokoło widać rozmach prac. Przy krzyżu papieskim co i rusz ktoś kontempluje południowy horyzont, ja sam także pasę oczy cudnym widokiem. Nieco poniżej rozłożyła się baza namiotowa. Gdy tam dochodzę, Święto Naleśnika trwa w najlepsze, a drużyn uczestniczących w konkursie jest naprawdę sporo. Widać ogromne zapasy, z których mogę skorzystać, co skwapliwie czynię. Wcinam kilka naleśników, choć muszę się dzielić patelnią i miejscem na piecu z innymi smakoszami. Przysłuchuję się nawoływaniom zachwalającym coraz to kolejne wersje naleśnika, nierzadko bardzo wymyślne, ale zawsze niesamowicie wesołe. Miasteczko namiotowe rozrosło się dzisiaj na maksa - w bazie komplet w namiotach bazowych i gęsto od namiotów gości przybyłych na Lubań. Korzystam ze sporego audytorium i robię prezentację testowanego właśnie ultralekkiego śpiwora puchowego od Małachowskiego. A wieczorem tradycyjne śpiewy przy ognisku i wesołe imprezowanie. Dzień szósty - 2 sierpnia 2015. Baza Namiotowa Lubań - Tylmanowa. Dystans - 7 km. Na szlaku: Baza Namiotowa Lubań 1211m, Pasterski Wierch 1100m, Makowica 857m, Tylmanowa 392m. smacznie chrapią, a ja zrywam się naprawdę skoro świt, bo dzisiaj umówiłem się z koleżanką na wędrówkę do Urbanka. Muszę więc zejść z Lubania, dotrzeć do Tylmanowej i jakoś połapać okazje do domu. Po wyjściu z bazy staję pod szlakowskazem i chwilę podążam za znakami zielonymi i czerwonymi. Jednak niebawem czerwone znaki opuszczam i kieruję się nieco w lewo i w dół. Zatrzymuję się jeszcze by nazbierać jagód na pierogi. Słoiczek jest mały, ale i tak dwadzieścia minut mi to zabiera. Górna część szlaku jest bardzo widokowa. Czas goni, ale nie sposób nie rozejrzeć się szeroko i choć przez krótką chwilę ogarnąć horyzont. Na szczęście czas mam dobry, więc dodatkowa zwłoka mieści się w chronometrażu. W dolnych partiach stoku oznakowanie jest niezbyt czytelne, ale się nie przejmuję. Jest dróżka, więc i tak zejdę w dół do wsi, co też po niedługiej chwili następuje. Dochodzę jeszcze do wiaty przystankowej i składam kijki. To nieomylny znak, że niespełna tygodniowa włóczęga właśnie została zakończona. Teraz tylko kilka przesiadek i na czas dojeżdżam do domu. Po szybkim przepaku z koleżanką wyruszam na kolejne kilkanaście kilometrów wędrowania. A Beskid Wyspowy i Gorce czekają na kolejną włóczęgę... Całość zdjęć na mojej Pikasie -

włóczęga bez domu i pracy